„Wstyd! Wstyd!" krzyknął pułkownik i chwycił za rączkę swoją
zapuchniętą od płaczu córkę. Jej bose stópki podreptały po mokrej od porannej rosy
trawie, a biała koszulka nocna powiewała na wietrze. Jej długie włosy koloru
pierwszych kasztanów były pofalowane i niesfornie poplątane. Ojciec posadził
małą na drewnianej desce w wychodku i powiedział ojcowskim tonem: "Są
takie rzeczy w życiu, z którymi nie wolno się spóźniać. Jedną z nich
jest..."
pisanie dla moich ukochanych
czytelników! Ogromnie mi głupio, że rozpoczęłam projekt comiesięcznych
inspiracji i tak okrutnie go porzuciłam na kilka dobrych miesięcy. Z resztą jak
całego bloga. Mam nadzieję, że wrześniowe miłości trochę złagodzą złe wrażenie.
1. Wystawa "Zeitlos
schön" w Berlińskiej galerii C/O Berlin jest poświęcona historii
fotografii mody. Dużą rolę odgrywają na niej zdjęcia z różnych wydań Vogue,
jednak najwięcej pochodzi z najstarszego, czyli amerykańskiego wydania.Wystawa
pokazuje ewolucję zarówno mody, ale także podejścia do sposobu jej
fotografowania i pokazywania w magazynach dla kobiet. Jeszcze w latach 30 i 40
moda była fotografowana w głównie w sterylnych warunkach studia, jednak skok
technologiczny i zmiana statusu kobiety w świecie podczas II wojny światowej
wyprowadziła zarówno kobiety jak i ich modę na ulice. Może to niezbyt mądre,
ale przyznam się, że kocham fotografię mody. Jednak dopiero na tej wystawie
odkryłam, że tak naprawdę moda dla mnie skończyła się w 1959 roku. Kiedy
oglądałam pierwsze zdjęcia na wystawie, a więc jeszcze z 1910, lat 20, 30 i 40
nie mogłam oderwać wzroku od szyku i elegancji kobiet. Duma i wysoko uniesiona
broda, piękna talia podkreślona ołówkową spódnicą, diamenty, które są tylko
dodatkiem do pięknych kobiet. Kobiety do końca lat 50 były piękne, bo były
kobiece. W latach 60 stało się coś, co sprawiło, że kobiety zamieniły się w
swoje karykatury. Przerysowany makijaż, sztuczne kolory materiałów na ogromne
spódnice i małe sweterki, wszechobecny lakier do włosów i okropne tapirowane
koki. Ogromny przeskok pomiędzy naturalnie podkreśloną dostojnością kobiet i
zamienieniem ich w cyrkowe lalki. Potem było już tylko gorzej. Lata 70 to
jednocześnie czas dzieci kwiatów, których moda właściwie nie obchodziła i
zakładali na siebie workowate ubrania i czas plastikowych ubrań, pod którymi
ciało pociło się niemiłosiernie. Lata 80 to neonowe kolory i ortaliony, a lata
90 to czas androgynicznych kobiet i wypchanych ramion. Wiem, jestem
staroświecka i nie pasuję do współczesnego świata, ale gdzie są te czasy, kiedy
kobiety nie wstydziły się być kobietami?
2. Kontynenty to
magazyn którego pierwszy numer na półkach polskich salonów prasowych pojawił
się w maju. Mojej radości nie było końca, że akurat w tym terminie byłam w
Polsce, ponieważ na łamach tego wydawnictwa ukazał się bardzo długi fragment
najnowszej książki mojego ukochanego pisarza Jurija Andruchowycza
"Leksykon miast intymnych". Jest to fragment poświęcony Warszawie.
Przeczytałam go już kilkakrotnie i nie jestem rozczarowana. Warszawy nie lubię
i widzę, że Andruchowycz też ma nieco ambiwalentny do niej stosunek. No dobrze,
ale wracając do samego czasopisma to jest ono w całości poświęcone podróżom,
jednak nie spodziewajcie się porad w stylu: co zabrać ze sobą na plażę do
Egiptu lub gdzie znaleźć tanie wycieczki objazdowe po Włoszech. Jest to
magazyn, w którym reporterzy piszą o odwiedzonych miejscach, o poznanych
ludziach, gdzie znajdziemy artykuły o sytuacji w różnych zakątkach świata, wszystko
to okraszone niesamowitymi fotografiami. Dla zachęty powiem o artykułach, które
mi najbardziej przypadły do gustu: Andrzej Stasiuk pisze o swojej wyprawie po
Mołdawi, jak zwykle przypominając sobie miejsca, które odwiedził przed laty;
galeria niepublikowanych zdjęć Ryszarda Kapuścińskiego z tekstem Lidii
Ostałowskiej; niezwykły tekst Pauliny Wilk o rychłym upadku społeczeństwa
japońskiego. Natomiast w ostatni wtorek pojawił się numer drugi. Czekałam z
moją ekscytacją tym pismem do tego właśnie momentu, bo obawiałam się, że
redaktorom starczy pomysłu tylko na pierwszy numer. Okazuje się, że nie. W
drugim numerze Kontynentów znajdziemy wspaniałe zdjęcia Mikołaja Grynberga,
ironiczny wywiad z Jerzym Pilchem, który paradoksalnie nie znosi podróżować, a
pojawił się w magazynie podróżniczym, świetny felieton Ludwiki Włodek o
współczesnej Rosji i mojej ukochanej zguścionce (czyli konserwie z zagęszczonym
mlekiem) oraz wiele innych. Polecam wszystkim, nie tylko podróżnym i
podóżnikom, ale także tym, którzy cenią wysoką jakość języka polskiego i
nietypowe tematy.
3. "Dojczland" Andrzeja
Stasiuka. Nazwisko tego pana już dziś się pojawiło, więc nie będę ukrywała, że
potajemnie się w nim kocham. Chciałam nawet się wybrać na warsztaty pisarskie
organizowane w jego głuszy, ale wybrałam regaty na Atlantyku i mam nadzieję, że
był to dobry wybór. Mam tę książkę chyba już 5 lat, czytałam ją chyba w klasie
maturalnej, niedługo po moim powrocie z Niemiec (zawsze zadaję sobie pytanie
czy ja wracam do Polski czy wracam do Niemiec...). Pamiętam, że nie rzuciła
mnie wtedy na kolana. Teraz wiem, że byłam za młoda, a złość na Niemców nie
kiełkowała a wybijała się bujnymi kwiatami i ogromnymi liśćmi. Tak, mam problem
z moim stosunkiem do Niemców, zarówno do tych z mojej rodziny jak i do
wszystkich innych, którzy chodzą po tym świecie. To chyba temat na dłuższy
wpis, choć boję się, że może być okraszony niemiłymi wspomnieniami i skończy
się na tym, że uznacie mnie za ksenofobkę. A może jednak chcecie kilka moich
niemieckich historii? Co do samej książki to jak sam autor pisze, jest to
książka, w której nie ma nic o samych Niemcach. Narrator obserwuje ich zza
szyby pociągu, z dworcowego baru, z balkonu, zawsze zostaje z boku, jednak
celnie trafia w sedno tego kraju.
4. Jednym z moich ulubionych
zajęć bloggerki w ostatnim miesiącu było przeszukiwanie skandynawskiej części
internetu w poszukiwaniu "tych" zdjęć. Pełnych chłodnych tonów,
niewyraźnych konturów oraz natury. Wciąż i wciąż wracam do tej samej
fotografki, której zdjęcia i krótkie ujęcia sprawiają, że siedzę przed
monitorem oniemiała. Anna Ådén to fotografka
z północnej Szwecji. Polecam Wam po prostu popatrzeć na jej zdjęcia.
|
I mnie zachwycają zdjęcia Anny Aden.
OdpowiedzUsuńA mnie zachwycają Twoje!
Usuńchętnie poczytam o Twojej ambiwalencji uczuć w stosunku do Niemiec i Niemców. Po Stasiuka obawiam się sięgnąć, bo mam przeczucie że mi się nie spodoba,a wokoło wszyscy tak zachwalają...Chyba to jeszcze nie mój czas na lekturę jego książek. Pozdrawiam, świetny blog.
OdpowiedzUsuńOd dawna noszę się z zamiarem, żeby napisać coś od siebie o Niemcach. Zobaczymy, może w końcu się złamię...
UsuńSkandynawia to moja "wewnętrzna" ojczyzna. Chłód, przestrzeń, daleko można wzrok rzucić.
OdpowiedzUsuńpzdr
Znalazłam kilka zdjęć i powiem, że miałaś rację. Warto je obejrzeć.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że spodobały Ci się jej zdjęcia. Ja zawsze z utęsknieniem czekam na jakieś jej nowe prace, niestety nie często się pojawiają :(
UsuńNiesamowite te foty p. Aden!
OdpowiedzUsuńa mnie zachwyciła fotografia mody i Twój do niej stosunek :), a kobieta ze zdjęcia bardzo mi przypomina naszą wróżkę, młodą, za to ubraną jak z powieści Tołstoja ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję! Mój związek bywa skomplikowany i nierzadko bolesny, ale wierzę, że warto się pomęczyć dla satysfakcji :)
OdpowiedzUsuń