poniedziałek, 25 stycznia 2016

Co na obiad #30

Mam teraz zdecydowanie więcej czasu na przeglądanie nagromadzonych przez ostatnie lata książek kucharskich i poszukiwanie nowych przepisów w sieci. Wracam też do ulubionych smaków, o których już dawno zapomniałam. Pierwsze tygodnie z Lidią w domu służyły nie tylko do poznania tej małej istotki, ale przede wszystkim do mojego powrotu do formy. Nic lepiej nie służy zwalczaniu ciemnych myśli niż dobry, ciepły posiłek w towarzystwie pełnej rodziny. Na szczęście po ciąży zostało mi niewiele nadprogramowego tłuszczyku, więc nie muszę aż tak uważać czy śmietana ma 12% czy 30%. Ograniczyłam jedynie wypieki, które pojawiają się na naszym stole tylko, gdy odwiedzają nas goście. Może to i lepiej, bo przez ostatnie lata moim ulubionym zajęciem w kuchni było pieczenie ciast, chlebów, babeczek, serników i babek. Teraz uzupełnię braki w wytrawnej i pełnej przypraw kuchni.

Na zimne dni najlepsza gorąca zupa! Krupnik z kaszą jaglaną.




Poniedziałek: Wątróbka cielęca w sosie z białego wina podana z pieczonymi ziemniakami. Inspiracją był ten przepis. Akcja: podnoszenie poziomu żelaza po ciąży. Oczywiście wątróbka to najlepszy sposób :)

Wtorek: Fish&Chips i Irish Stew. Nie, nie. Nie robiłam tych smakołyków w domu. Ten dzień to urodziny mojego męża, więc mała Lidia została w domu pod czujnym okiem ukochanej cioci, a my poszliśmy do pobliskiego irlandzkiego pubu świętować dojrzały wiek świeżo upieczonego taty. Nie dość, że obudziło to miłe wspomnienia z pobytu w Irlandii to jeszcze nacieszyliśmy się wyspiarską atmosferą, ciemnym Guinessem i cierpkim cydrem.

Środa: Krupnik. To zupa, za którą nigdy nie przepadałam ze względu na tradycyjnie dodawany do zupy pęczak, a to nie jest moja ulubiona kasza. Odkąd do Berlina na nowo zawitały mrozy mam ochotę na zupy. A więc krupnik z przepis z najnowszego Kukbuka z kaszą jaglaną i cytryną (kto jeszcze lubi wcisnąć sobie odrobinę cytryny do warzywnych zup?).

Czwartek: Już myślałam, że nie wyjdę dziś z domu. Mała miała ciężkie godziny... Płacz, którego nie dało się niczym powstrzymać i ten grymas na jej malutkiej buźce łamią mi serce. Ale spakowałam ją w kombinezon i pojechałyśmy na wieczór z planszówkami. Jaka to satysfakcja ograć czterech programistów trzymając małe dziecko na kolanach :) :) Zamówiliśmy ogromną porcję sushi, które wynagrodziło mi wszystkie płacze.

Piątek: Chrupiąca brukselka pieczona z szynką szwarcwaldzką, orzechami włoskimi i żurawiną, sowicie przykryta parmezanem z mieszanką sałat. Zwykle zimą nie jestem fanką zimnych surówek do obiadu, ale na jarmarku bożonarodzeniowym kupiłam oliwę cytrynową i najchętniej polewałabym nią wszystko :) dlatego do obiadu podałam mieszankę sałat sowicie podlaną nową oliwą i octem balsamicznym.

Sobota: Ten weekend minął pod znakiem gości i licznych odwiedzin. W sobotni wieczór wybraliśmy się z przyjaciółmi do pobliskiego browaru Vagabund i po wielu miesiącach oczekiwań mogłam się napić pysznego Double IPA. Lokal nie prowadzi swojej kuchni, ale nie mają absolutnie nic przeciwko, aby zamawiać do nich jedzenie lub przychodzić ze swoim. Zamówiliśmy więc najlepsze hamburgery w dzielnicy Wedding. Co za uczta! Zimne piwo i pyszne hamburgery! 

Niedziela: Są takie dni, kiedy żołądek nie woła niczego do jedzenia, a ochota na coś niezdrowego i jednocześnie pysznego jest tak wielka... To jeden z tych dni. Na talerzu wylądowała potężna górka frytek, do tego keczup i majonez, wielki kubek herbaty z miodem i cytryną i tak spędzaliśmy niedzielne popołudnie :)

A co ciekawego u Was? Macie jakieś pomysły na wątróbkę? Taka tradycyjna z cebulą nie należy do moich faworytów, a chcę ten podrób na stałe włączyć do mojej diety. 

1 komentarz: